Słyszę więcej, gdy słucham. Truizm, lecz w rzeczywistości nieustannego pośpiechu z truizmami nam do twarzy bardziej niż zwykle.
Wypieki, rumieńce, przyspieszony oddech, a chrondomalacja rzepki nie przeszkadza w bujaniu się na dwa. Czasem z trudem wdrapuję się na czwarte piętro, kolana ciążą, ale to nie dziś. Dziś uginam i prostuję chore kolana, biodrami wykonując ruchy koliste. Dziś słucham.
Słucham, więc słyszę. Tam, gdzie na co dzień jedynie tło i wypełniacz ulicznego zgiełku, dziś linia basu, która wprawia palce obu dłoni w ruch. Dziś jestem basistą.
Dobrze jest słyszeć.
Niby zatrzymujesz się niepotrzebnie, cenny czas ucieka, lista niezrealizowanych zadań pęka w szwach, ale słyszysz. Słyszysz więcej, słyszysz lepiej, bo słuchasz. Nie biegniesz. Słuchasz. Zadziwiony tym, co słyszysz. Jakby wyostrzone zmysły, głowa nagle pełna wyobrażeń, nie dowierzasz samemu sobie.
Słyszę więcej, więc jestem. Bardziej.