Czasem czuję się potwornie zmęczony ilością możliwości.
Siadam na mojej ciemnoczerwonej sofie w salonie, opieram się wygodnie o puchatą poduszkę w geometryczny wzór na bazie prostokątów, spoglądam na stojącą pod oknem szafkę z kulturą, na której kwitnie właśnie u progu zimy fiołek afrykański i czuję się zmęczony.
Czuję się zmęczony, bo nie wiem, co wybrać. Płytę, film, książkę? A może koncert Queen z Montrealu w opakowaniu o niebieskich krawędziach świadczących o lepszej jakości obrazu w stosunku do występu Marillion z niemieckiego Loreley nagranego na trzy lata przed moim przyjściem na świat i 845 dni przed upadkiem Muru Berlińskiego?
Są wybory, jak lubi mawiać Dariusz Szpakowski, nawet gdy tych wyborów ewidentnie brak, a polski defensywny pomocnik po raz kolejny próbuje wysokim przerzutem dograć piłkę do Lewego, który jednak bezradny wobec trójki dopadających do niego niemal natychmiast trzech obrońców, po raz kolejny wymownie patrzy w stronę trenera.
Są wybory i te wybory mnie męczą. Nie tylko parlamentarne, prezydenckie, samorządowe, unijne czy nawet na przewodniczącego rady osiedla, o których od lat mówi się w kategoriach mniejszego i większego zła, choć dobitnie przecież w jednym ze swoich opowiadań Sapkowski dał wyraz temu, co myśli o tego rodzaju wartościowaniu.
Męczą mnie wybory tu i teraz. Te błahe, drobne, z gatunku obiektywnie nieistotnych, choć w skali własnego mikroświata ważące jednak wiele, jak i te prawdziwie doniosłe, wagi ciężkiej, których nieroztropność potrafi brutalnie sprowadzić do parteru, niczym prawy sierpowy Mike’a Tysona w latach świetności.
Męczy mnie głównie ilość możliwości wzmiankowanych we wstępie. Spijanie z rogu obfitości w dłuższej perspektywie okazuje się niezdrowe dla serca, które poruszone niepewnością wyboru zdaje się wpadać w niemiarowość. Lekarz patrzy na mnie wprawdzie jak na wariata, ale ja wiem, że to właśnie przez to błądzenie, wybieranie, miotanie się, analizy porównawcze i historiografię podniesioną do rangi sztuki. To właśnie dlatego czuję się źle.
Pani musi w swoim życiu zmienić wszystko – powiedział kardiolog mojej mamie, kiedy holter, echo serca i EKG po raz kolejny nie wykazały najmniejszych nieprawidłowości, a samopoczucie wręcz odwrotnie – nieprawidłowości miliony. Ale jak tu zmienić wszystko, kiedy wybory z przeszłości takie, a nie inne, obiektywnie nieodwracalne, subiektywnie po latach niezrozumiałe, choć logicznie wytłumaczalne.
Tego chyba właśnie boję się najbardziej, Mamo, a ten strach boli, parzy, przypieka ogniem piekielnym, dusi, przytłacza, męczy potwornie. Nie ma mnie bez strachu, jam jest strachem ciernistym, a każdy wybór tymże strachem okupiony. Dzisiaj wybieram, jutro żałuję. Żałuję też we wtorek, a w piątek znów wybieram.
Czasem żeby zagłuszyć tę wybieralną żałość idę na siłownię. Czasem razy dwa, a czasem pięć w tygodniu. Gdy boli ciało, nie boli dusza. Gdy w reżimie repetycji dźwigasz kilogramy, ilość wyborów jakby ograniczona. Możesz wypchnąć sztangę ponad siebie raz jeszcze bądź odpuścić, otrzeć pot ręcznikiem, wziąć głęboki wdech, odliczyć 90 sekund i powtórzyć.
Powtarzalność jest dobra. Dopóki nie zacznę rozmyślać, czy aby właściwie powtarzam. Można przecież powtarzać dobrze i można robić to absolutnie źle, nagannie, niewłaściwie, w sposób rujnujący dla stawów i kręgosłupa.
Wybierać też można źle, nagannie, niewłaściwie, w sposób rujnujący, szczególnie dla kręgosłupa, głównie tego moralnego. Wybierać można również z pozoru dobrze, prawidłowo, właściwie, z troską o własne odbicie w lustrze, ale rękojmi za wady i tak brak.
Dlatego czasem czuję się potwornie zmęczony ilością możliwości. Życie to podobno sztuka wyborów. Pierdolę taką sztukę. Jak będę chciał, to sobie pójdę do teatru.
Theatrum mundi.
Słuchowisko
Zachęcam również do odsłuchu tego tekstu w wersji czytanej. To zaledwie 4 minuty.
Subskrybuj słuchowisko tutaj (kliknij w logo):
Napisz kilka słów na temat słuchowiska i zostaw ocenę w aplikacji podcastowej.
Jeżeli podobał Ci się tekst, udostępnij go innym za pomocą poniższych przycisków.
Dziękuję za Twój czas!