Dzień dobry, kocham Cię. Recenzja inaczej.

Mama poleciła mi film z moim sobowtórem. Dzień dobry, kocham Cię.

Sobota wieczór, drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, po śniegu już ani śladu, więc co mi szkodzi. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Choć w zasadzie to nie musiałem nic robić, wystarczyło nie podnosić się z kanapy, za wyjątkiem opróżnienia pęcherza by potem móc na nowo napełnić go herbatą z zimowym wieczorem w nazwie.

Dobrze, że chociaż herbata ma coś wspólnego z zimą, skoro aura za oknem kolejny rok z rzędu płata figle. Czy to jednak rzeczywiście aura? Nie człowiek przypadkiem?

No dobrze, to nie temat na dzisiaj. Do brzegu. Dzień dobry, kocham Cię.

Dzień dobry, kocham Cię to film z moim sobowtórem. Taka ocena sytuacji zastanej nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że matki często wykazują skłonności do gloryfikowania swoich jedynaków.

To jednak dość zabawne, gdy jednego dnia jesteś nieudacznikiem z rozdętym ego, by za tydzień stać się ciasteczkiem w osobie Aleksego Komorowskiego. Zaraz, zaraz, może jednak jest w tym jakaś logika? Nie można mieć wszystkiego naraz, prawda?

Cóż, filmowy lekarz Szymon zadaje kłam tej hipotezie. Przystojny, wysportowany, inteligentny. Chodzący ideał, który wracając z pracy rowerem, omal nie przejeżdża uroczej blondynki z korporacji poruszającej się na rolkach, przy okazji zakochując się w niej od pierwszego wrażenia. Ze wzajemnością, rzecz jasna.

Lubię pisać, bo jak piszę, to myślę i otwierają mi się kolejne furtki w głowie. Napisałem powyżej, co napisałem i olśniło mnie, skąd to przypisanie Aleksemu Komorowskiemu charakteru mojego sobowtóra.

Zdaje się po prostu, że matki często wykazują również skłonność do kreowania wymarzonych kobiet dla swoich jedynaków. To wyjaśnia, dlaczego mimo ewidentnych braków w muskulaturze zostałem wytypowany do bycia przedmiotem sobowtórstwa Aleksego Komorowskiego.

Oj Mamo, Mamo, dziękuję, doceniam, nie jestem jednak aż tak przystojny. Film jednak obejrzałem. Po raz drugi zresztą chyba. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że pierwszy seans miał charakter towarzyski. Drugi uprawiałem w samotności, intensywnie przesuwając palcem po ekranie w lewo na co bardziej nudnych fragmentach. Czyli w zasadzie przesuwałem palcem przez cały film.

Lubię polskie komedie romantyczne. Serio. Mają swój urok. Szczególnie, gdy uprawia się je właśnie w kontekście towarzyskim, jako niezobowiązujące tło dla wieczoru w dobrych nastrojach podlane delikatnym winem.

Lubię polskie komedie romantyczne również dlatego, że opowiadają te banalne historie miłosne ze szczęśliwym zakończeniem, a przecież każdy z nas w skrytości serca marzy o takiej baśniowej ułudzie. Poznają się przypadkowo, walczą z przeciwnościami albo innymi najróżniejszymi głupotami, które przyjdą do głowy twórcy scenariusza w bezsenną noc, a potem żyją długo i szczęśliwie. Bajka.

Lubię bajki i lubię polskie komedie romantyczne. Są jednak te lepsze i te gorsze. Dzień dobry, kocham Cię należy zdecydowanie do tych drugich. Miałkich, nijakich, bez wyrazu, a do tego proponujących humor wykuwany w bólach, najczęściej zwyczajnie nieśmieszny. Czasem jeszcze potrafi uratować to wszystko obsada i gra aktorska, ale tutaj jakoś nie porwała.

Mimo wszystko, przyjemnie było znowu odkurzyć sen o romantycznej miłości od pierwszego wejrzenia z happy endem. Gdy mama ma dobry dzień, oprócz tego, że widzi w przystojnych aktorach moich sobowtórów, mówi mi, że jestem niepoprawnym romantykiem i idealistą. Może stąd ta słabość do polskich komedii romantycznych. Nawet tych bardziej niż przeciętnych.

Site Footer