Mam za mało czasu

Problem z czasem polega na tym, że jest go za mało.

Pieprzyć coachingowy bełkot, że trzeba nauczyć się odpuszczać i cieszyć chwilą. Jak tu cieszyć się chwilą, mając pewność, że nie zdąży się zrobić wszystkiego, co by się chciało.

Nawet pisząc te słowa, nie jestem pewny, czy to dobry wybór pośród dostępnych możliwości. Żeby tę niepewność ciut wyciszyć, piszę i słucham jednocześnie Listy Radia 357.

Jest piątek, dziesięć po siódmej, Sting spada na miejsce czterdzieste, a ja zastanawiam się, czy nie zamknąć jednak klapy MacBooka i pojeździć na rowerku stacjonarnym, który kurzy się od dłuższego czasu z powodu gorszego samopoczucia leczonego antybiotykiem z grupy cefuroksym.

Rowerek odpuszczę. Poczekam do poniedziałku, tym bardziej, że jutro chciałbym spędzić fajny dzień ze swoją narzeczoną, a gdy dam sobie w kość na rowerku po dłuższej przerwie, skutki mogą być nieprzewidywalne. Stary jestem.

W grze cały czas jeszcze książka, choć tutaj wybór też nie łatwy. Biografia Jima Morrisona czy powrót po latach do prozy Łukasza Orbitowskiego? Ha, jutro mogę dłużej pospać, więc może uda się poczytać trochę i jednej, i drugiej.

No ale co z przesłuchiwaniem nowej muzyki z najnowszego numeru Teraz Rocka? Ostatnio trafiłem w ten sposób na genialny utwór nieznanego szerzej zespołu Raduga. O ironio, utwór nosi tytuł Oddech.

Gdy wydaje mi się, że już niemal podjąłem decyzję co do przebiegu wieczoru, spoglądam w prawo i przypominam sobie o winylach.

Kupiłem nową Adele na dwóch plackach i znowu nie przesłuchałem. Znowu, bo to nagminny przypadek, gdy kupuję winyle, a potem i tak słucham Spotify w drodze do pracy. Choć ostatnio częściej sięgam po podcasty Radia 357 w obawie przed tym, że przegapię jakąś fajną polską nowość prezentowaną przez Piotra Stelmacha. Problem polega na tym, że jednocześnie trudno pogodzić mi się z leżącymi odłogiem playlistami, które stworzyłem do odsłuchania.

Dobrze, że zdążyłem już dzisiaj poczytać literaturę branżową, posłuchać podcastu po angielsku, wykonać rutynę w aplikacji Babbel i pograć na gitarze. Czuję się spokojniejszy, że minimum zrealizowane.

Minimum? No właśnie. Czasem wydaje mi się, że jestem swoim własnym niewolnikiem. Zniewala mnie morze możliwości. Sam to sobie robię, wiem. Przecież przyjemności to nie wyścigi. Nie trzeba być na bieżąco z polską i światową muzyką, nie trzeba przeżywać tylu literackich żyć, winyle mogą się kurzyć, a gitara rozstrajać. Niby tak, ale jednak szkoda. Że mam za mało czasu.

Site Footer