A więc siedzimy. Ja porcjuję leki, a Ona poprawia artykuł. Ja siwiejący starzec, a Ona młoda, dobrze zapowiadająca się Pani Naukowiec.
Siedzimy na przeciw siebie, choć w zasadzie to bardziej po skosie, ja tutaj, Ona tam. Ja przy stole z nogami zgiętymi pod kątem 90 stopni zgodnie z zaleceniami ergonomii pracy, Ona na sofie, z komputerem na udach, lekko przygryzająca wargi w skupieniu.
Leki przygotowane. Jedna tabletka na cztery ćwiartki i do plastikowego pudełka z niebieską przygrywką. Nóż omsknął się kilka razy, nie będzie idealnie. Nie musi.
Odkąd Ją poznałem, czuję przyzwolenie na niedoskonałość. Czerpię z tego przyzwolenia siłę. Rozwijam się, kwitnę. Czasem ciut owiędną mi kwiaty, ale wtedy Ona chwyta za konewkę i podlewa. Nie za mało, nie za dużo. Tyle, ile trzeba.
Leki poporcjowane, ale artykuł jeszcze nie gotowy. Siedzimy więc dalej. Na przeciw siebie, choć w zasadzie to bardziej po skosie. Dawno nie pisałem, nadrabiam.
Wygląda, że to jednak prawda, co mówią – twórczość kocha smutek, melancholię, gorszy czas, tęsknotę, niespełnione pragnienia, potrzebę czułości, bliskości, zagubienie, rozedrganie, utraconą wiarę.
A może sprawa jest bardziej trywialna i wszystko rozbija się po prostu o czas?
Jesteś sam, piszesz, bo i cóż masz ze sobą począć. Obrazy same przychodzą do głowy, wyobraźnia pracuje plastycznie, bo ma przestrzeń na tę plastyczność.
Pojawia się ktoś, zajmuje ważne miejsce w twoim życiu, wypełnia ci czas, umysł, duszę, serce i plastyka wyobraźni na chwilę wycofuje się, robiąc przestrzeń na to, co ważniejsze.
Ale spokój też napędza. Nie jest to może paliwo tak ogniście zasilające namiętność pisarską, co niezaspokojenie wszelakie, ale w spokoju również rodzą się słowa. Ba, są to słowa zgoła inne. Harmonijne, nasycone pewnością, poczuciem spokoju, bezpieczeństwa, odnalezieniem tego, co upragnione i poszukiwane.
A więc siedzimy. Siedźmy. Odczuwam błogi spokój, nie chcę zmieniać nic.